Przejdź do głównej zawartości

PRZEDPREMIEROWO: Spektrum: Leonidy

Książkę ,,Spektrum: Leonidy'' recenzuję we współpracy z wydawnictwem Driada.


Coś ZUPEŁNIE nowego i fantastyczne!

 ,,Spektrum: Leonidy'' to coś nowego, niepowtarzalnego, a nawet niespotykanego. Gdyby napisał ją polski autor miałaby pewnie napis typu Polskie Dary Anioła, albo coś tego typu, mimo, że z ,,Darami...'' nie ma kompletnie nic wspólnego. W ogóle z niczym nie ma nic wspólnego, bo jest po prostu oryginalna.

,,Spektrum: Leonidy'' opowiada o pewnym przedmiocie, za sprawą którego szóstka przypadkowych - czy na pewno? - osób z pewnej duńskiej szkoły otrzymuje ciekawe moce. Jedną z nich jest chociażby podpalanie rzeczy siłą woli. Decyzje, które podejmują mają jednak odbicie w teraźniejszości, przeszłości, a nawet przyszłości. Nie istnieje przecież tylko jeden wymiar.

Starałem się opowiedzieć jak najmniej z fabuły i z opisy z okładki, bo uważam, że najlepiej przeczytać ,,Spektrum: Leonidy'' nie czytając opisu, tylko sięgnąć po nią z ciemno. Zrobiłem tak, i zrobiłem bardzo dobrze, bo im mniej się o ,,Spektrum'' wie, tym lepiej się je czyta. Szkoda tylko, że książka kończy się tak szybko. Smuteczek.

Powieść fantasy utrzymana w klimacie New Adult to dla mnie wciąż coś nowego. Z książek typu ,,Igrzyska Śmierci'', ,,Niezgodna'', czy ,,Mroczne Umysły'' czytałem tylko te ostatnie. Uważałem, że nie ma sensu czytać tego samego w lekko zmienionej formie.
Z początku spodziewałem się, że ,,Spektrum: Leonidy'' to jakaś młodzieżówka niskich lotów powtarzająca utarte schematy. Na szczęście OGROMNIE się zdziwiłem. Nie spodziewałem się niczego. Dostałem za to mnóstwo zwrotów akcji, niespodzianek i zagadek, których wyjaśnienie było totalnie niespodziewane.

Postacie wykreowane przez Nannę Foss są zaskakujące z dwóch powodów. Po pierwsze postać Albana - niby nic nadzwyczajnego, ale ma - a właściwie stracił coś - z czym nie spotkałem się jeszcze w młodzieżówkach. Po drugie, bohaterowie i bohaterki są tak zwyczajne, że nie sposób się z nimi nie utożsamiać. Co ciekawe nie są one takie jak postacie w 90% młodzieżówek. Mamy tu bad boya, ale takiego narysowała go Emi - dziewczyna z wielkim talentem do rysowania. Brzmi tak, jakby Emi była obłąkana, albo niezrównoważona? Nic bardziej mylnego, ona po prostu jest cicha i bardzo zdolna. Mamy dziobaka (sformułowanie z książki), ale ma ona trudne relacje z matką. Jest też mądry, ale nikt nie spodziewał się, że aż tak. No i jest też Alban, ale nie będę go charakteryzować. Przeczytajcie sami. Nie zawiedziecie się!

Książka została przełożona z języka duńskiego. Według mnie świetna decyzja. Raz, że przekład z oryginału, a dwa to coś jeszcze lepszego. W książce jest sporo slangu młodzieżowego, najczęściej wtrącenia angielskich słówek. Gdyby ,,Spektrum..." przekładać z angielskiego, stracilibyśmy sporo smaczków w postaci tych angielskich słowek w wypowiedziach postaci. Nie są to wymagające zwroty, najczęściej tylko - najczęściej - pojedyncze słówka typu cutters, deim, czy pewne słowo na f... . Zdarzają się co prawda dłuższe zwroty, albo opis przebiegu lekcji angielskiego, ale nie ma się czym martwić, bo każdy obcy wyraz - nawet tak oczywisty jak np. stalker - ma przypis. Hmm... czy wspominałem też o tym, że znajdziemy tu nawet łacińskie motta? Spokojnie, one też mają przypisy. 

Właśnie dzięki wspomnianym wyżej smaczkom w postaci angielskich słówek powieść czyta się wyśmienicie. Jej język jest przejrzysty i prosty, ale nie tak jak w np. ,,Dzikim Królestwie'', które miało język typowo dla dzieci, a historię dla trochę starszych. Tutaj język jest bardziej wymagający, ale bardzo lekki w czytaniu. Po książce się po prostu płynie jak z nurtem rzeki. Dodatkowo mamy tu dwa - nie wiem jak to profesjonalnie ująć - style/rodzaje narracji? W każdym razie chodzi o to, że mamy tu narrację pierwszoosobową prowadzoną przez wspomnianą już przeze mnie Emilię. Opisuje ona przebieg wydarzeń itd., ale mamy też opisy jej snów napisane zupełnie inaczej, bo otoczone taką mgiełką tajemniczości. 

Pierwsza strona zawiera tylko jeden wyraz EMI - i to właśnie Emili jest narratorką. Czyżby kolejny tom był napisany z perspektywy Noa? A może Albana? To byłoby KOMPLETNYM zaskoczeniem i ogromnym wyzwaniem dla autorki, która już - że tak potocznie powiem - odwaliła kawał porządnej roboty opisując jego zachowania i nawyki.

Fabuła książki jest dość intrygująca. Mamy tu nieprzerwanie zaskakujący wątek związany z pewnym przedmiotem. Prowadzi on do wielu niespodziewanych momentów i pobocznych, chociaż powiązanych, przygód, które dzielą się na jeszcze minimum dwie inne przygody. Książkę czytało się jednak tak świetnie z jeszcze jednego powodu, mianowicie, prócz kłopotów związanych ze specjalnymi zdolnościami, bohaterowie zmagają się jeszcze z zupełnie normalnymi problemami, jak chociażby gnębienie w szkole, czy wspomniane już, trudne relacje z rodziną.

Mógłbym powiedzieć o jeszcze kilkunastu innych tego niespotykanych nigdzie indziej momentach, ale celowo ograniczam się do minimum, abyście sami się przekonali, dlaczego ,,Spektrum: Leonidy'' jest powieścią tak genialną i niepowtarzalną. Autorka wykazała się niebywałą pomysłowością pisząc coś, czego jeszcze nie było. Jeżeli Amerykanie kochają schematy, to wydawcy, może lepiej tłumaczyć nieoczywiste i totalnie oryginalne książki Duńskich autorów? Wydawnictwo Driada tak zrobiło, dzięki temu możemy przeczytać (wreszcie) wspaniałą książkę - w dodatku dla młodzieży - która nie powiela schematów. 

W przypadku ,,Spektrum: Leonidy'' nie można się też przyczepić do tłumaczenia. Zdaję sobie sprawę, że przekładanie z języka innego niż angielski jest znacznie trudniejsze, ale w tym przypadku język powieści jest boski. Ani razu nie musiałem czytać dwa razy jakiegoś akapitu, żeby zrozumieć o co chodzi. 

Kilka razy dodawałem już cytaty w recenzji. W przypadku ,,Spektrum: Leonidy'' zaznaczyłem blisko 40 interesujących fragmentów. Jednym z najulubieńszych jest ten:
Być może istnieje granica, ile cierpienia tych, których kochamy, można zabsorbować, nie rozpadając się.
I tym sposobem dotarliśmy do końca tej recenzji. Pozostaje mi już tylko czekać (oby jak najkrócej) na drugi tom - ,,Geminidy''. O czym ja w ogóle myślę, przecież ta książka jeszcze nie wyszła, a ja już czekam na kontynuację... Może chociaż egzemplarz finalny w ukochanych przeze mnie twardych okładkach i przeklejanie znaczników mnie pocieszy, bo czuję, że nachodzi ogromny kac książkowy...
************************
Książka: 544 str., okładka (w wersji finalnej) twarda. 
Premiera: 29 listopad 2017.

Komentarze

Inne ciekawe artykuły

100 NAJŁADNIEJSZYCH OKŁADEK (EDYCJA 2017)!

Mamy Nowy Rok, a jak wiadomo, jaki nowy rok, taki cały rok. Czy książkoholik może zacząć go lepiej, niż od przepięknych okładek? W każdym razie ja nie, dlatego przygotowałem listę 100 NAJŁADNIEJSZYCH OKŁADEK z (nie tylko) 2017 . Nie tylko, bo chyba 9 tytułów pochodzi z poprzednich dwóch lat, ale są tak piękne, że nie mogło ich tu zabraknąć :-) Nie miałem pomysłu na żaden sensowny podział, bo każda z tych okładek podoba mi się tak, że musiałbym robić często ex aequo, więc wyszłoby albo mniej, albo więcej niż 100 pozycji. Dlatego jedyny podział to: okładka miękka; okładka twarda + zintegrowana oraz kilka pozycji po angielsku. (jeśli książkę wydano i w miękkiej, i w twardej okładce, to pokazana zostaje w twardych; wiadomo, #teamtwardaokladka zobowiązuje) Występuje tu kilka serii, gdzie np. jeden tom wydano w 2016, a drugi w 2017 oraz gdzie kilka niezwiązanych ze sobą książek wydano w jednakowej szacie graficznej (np. Gaiman od Maga). Nie sugerowałem się też tym, czy dana książka

Koszmarny Karolek. 5 książek - 11 części

Ostatnio bezcelowo przechadzałem się po mieście i postanowiłem wstąpić do okolicznego "Book Book'a". Jak prawdziwy książkocholik wyszedłem nie z jedną czy dwoma, ale pięcioma książkami Francesci Simon z serii "Koszmarny Karolek". Koszmarny Karolek i kino grozy   Tym razem Karolek postanawia nakręcić własny film grozy! Niestety na identyczny pomysł wpada Wredna Wandzia, więc  prawdziwy horror przeplatany gagami toczy się  w rzeczywistości w domu Karolka. Francesca  Simon w błyskotliwy sposób opisuje historie z  życia Karolka, bawiąc i rozśmieszając zarówno  dzieci jak i ich rodziców. Książka - 104 str. okładka miękka, klejony grzbiet. Opis z okładki Cena 17.90  ----------------- Krótka recenzja:     Nikomu nie trzeba chyba przedstawiać Koszmarnego Karolka, ani Doskonałego Damianka.     Najnowsza część mogłaby być tylko grubsza. Jedynie 5 historyjek to moim zdaniem stanowczo za mało. Tym ra

Nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji - ,,Katedra w Barcelonie'' - recenzja

Dzisiaj recenzja troszkę starszego tytułu i wyjątkowo nie współpracy. Tak dobra jak ,,Filary Ziemi''? Po ,,Katedrę w Barcelonie'' chciałem sięgnąć od kiedy zobaczyłem to piękne wydanie w twardej okładce, które wyszło przy premierze kontynuacji tej monumentalnej powieści. Nowe wydanie jest jednak nie tylko piękne, ale również dość drogie, przez co odwlekałem w czasie jego zakup. Jak wiecie, jestem też wielkim fanem ,,Filarów Ziemi'' Kena Folletta. I właśnie tak doszło do tego, że pożyczyłem ,,Filary...'' za ,,Katedrę...'' Czy było warto? I ile katedry było w samej ,,Katedrze...''? ,,Katedra w Barcelonie'' to - licząca 700 stron - powieść opowiadająca historię dwóch pokoleń rodziny Estanyol: ojca i syna. Prócz bardzo bolesnego okresu dorastania młodego Arnau, mamy tu również kilkanaście wątków pobocznych jak np. historia jego dawnej miłości, adoptowanego brata, czy matki. Wszystko to przewija się w scenerii przepięknej Ba