Coraz częściej
mówi się o tym, że na Netflixie mamy tyle produkcji, iż nie
zwracamy uwagi na te złe. Za dużą częścią tych produkcji stoją
natomiast literackie pierwowzory. Ostatnio recenzowałem
,,Trinkets’’, które był jedną z najlepszych książek 2019,
jak dotąd. Dziś zaś zapraszam na recenzję ,,Otherhood. Mamusie
bez synusiów’’. Czy tutaj Netflix wybrał dobrą książkę, by
przygotować ekranizację?
,,Mamusie bez
synusiów’’ to książka, którą chciałem przeczytać, odkąd
zapoznałem się z jej opisem. Opowiada ona o 3 matkach i 3 synach.
Trzech ponadtrzydziestoparoletnich synów, którzy stracili kontakty
ze swoimi matkami. Te natomiast – przynajmniej ja tak to odebrałem
– przypominają sobie nagle, że mają synów i postanawiają
odbudować zerwane relacje. Wynika z tego niezwykle komiczna
historia.
Książkę napisano
przyjemnym i zabawnym językiem. Pełna jest licznych zabawnych
momentów i czytanie jej jest genialną alternatywą dla fantastyki
czy innych bardziej wymagających gatunków. ,,Mamusie bez synusiów’’
był też świetnym lekiem na mój kac książkowy spowodowany
,,Ucztą dla wron’’ i brakiem Jaimego w pierwszej części
,,Tańca ze smokami’’. Udało mi się przy tej książce
przyjemnie odstresować i wielokrotnie zaśmiać. Znaczącą rolę
odegrały tutaj różnorodność metod stosowanych przez matki,
którym wydaje się, że ich synowie nadal są nastolatkami, oraz
sylwetki synów.
Matt lubi
odstresować się przy GTA i w zasadzie nie wiemy, czym się zajmuje. Daniel natomiast nie może pogodzić się ze stratą dziewczyny i
nieustannie o niej myśli. Paul zaś nie poinformował matki o
swojej orientacji. Tutaj warto wspomnieć, że, wg mnie, jest to
naprawdę w świetny sposób przedstawiona scena, gdzie wyjawia on
jej tę informację. I tutaj naprawdę fajnie to pokazano. Zupełnie
inaczej niż w ,,Twoim Simonie’’, którego lepiej nie czytać.
Ale dla kogo jest ta
książka? Powiem szczerze, że naprawdę nie lubię, gdy w takim
momencie pada odpowiedź dla wszystkich,
bo oznacza to w sumie tyle co dla nikogo.
Faktem jest natomiast to, że spodoba się ona zarówno nastolatkom,
jak i ich rodzicom. C pierwszi utożsamiać się będą z synami, ich
rodzice zaś z matkami. Tym samym ,,Mausie bez synusiów’’ stają
się fajną bramą międzypokoleniową, którą napisano naprawdę
świetnym językiem. Wszystko jest tam zrozumiałe, a wszechobecny
humor tylko zachęca do czytania dalszych rozdziałów. Narrację
mamy pierwszoosobową z kilku punktów widzenia, więc jest też
więcej drobiazgów i fajnych smaczków. Z tych zabawniejszych
momentów było to, jak mamusie myślą, że ich synowie nadal nie
potrafią sami zrobić sobie zakupów, a reakcja chłopaków jest
niby buntem, ale w sumie im się podoba, niemniej informacja o
wprowadzeniu się matki na kilka dni nie wywiera aż takiego
entuzjazmu.Tylko że mi oczywiście nawet to skojarzyło się z ,,Grą o Tron'' i Joffreyem. W serialu padły słowa: Prawdziwy król nie musi ciągle przypominać, że jest królem. I w sumie widać tutaj coś podobnego w postawie Matta. Tylko że trudno mu oprzeć się luksusom takim jak gotowe śniadanko, gdy wstaje z łózka czy umyte naczynia...
Nie
oglądałem ekranizacji, ale nawet jeżeli będzie chociaż w połowie
tak dobra, jak książka, to warto będzie ją polecić innym. Tym
samym polecam też wszystkim literacki pierwowzór. Fajne jest to, że
możemy tę książkę przeczytać, potem natomiast ofiarować w
prezencie (niekoniecznie ten sam egzemplarz) i mieć gwarancję, że
ofiarowywana osoba będzie zadowolona. Książkę napisano lekko, ale
nie naiwnie. Czyta się szybko, lecz ze zrozumieniem. Przypuszczam,
że nie zapamiętam jej na długo, ale czytało mi się ją naprawdę
dobrze i chętnie zapoznam się z ekranizacją.
Chciałbym
ją do czegoś porównać, lecz wywołała ona u mnie zaskoczenie,
bowiem nie czytałem chyba nic podobnego. Była to lektura przyjemna
i chyba jest dość
unikatowa. Możliwe też, że
po prostu nie czytałem
żadnej innej podobnej, mimo iż może ich być całkiem dużo.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak LiteraNova.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak LiteraNova.
Komentarze
Prześlij komentarz