Dziś
przygotowałem recenzję książek dla zdecydowanie młodszych
czytelników. Jednak czy ,,Ostatnie dzieciaki na Ziemi’’
rzeczywiście zasłużyły na polecajkę od Jeffa Kinneya? I dlaczego
nie znalazła się ona na drugim tomie? Ale po kolei. ,,Ostatnie
dzieciaki na Ziemi’’ to seria bogato ilustrowanych książek dla
dzieci. Obecnie ukazało się bądź niedługo będą aż 4 tomy. Ja
tymczasem zapoznałem się z dwoma pierwszymi, które otrzymałem do
recenzji od wydawnictwa Jaguar.
Historia
zaczyna się od głównego bohatera, którzy zaraz ma zostać pożarty
przez bliżej niezidentyfikowanego potwora, i zaczyna nas zaznajamiać
z tym, jak do tego doszło. Opowiada nam też o tym, że w zasadzie
nie wiadomo, dlaczego został sam, ale jakoś sobie z tym radzi. Np.
wymyśla sprawności związane m.in. z potworami i sam je sobie
przyznaje.
Fabuła
nie jest zbytnio rozbudowana. Wątpię, że dałoby się w niej
zagubić, niemniej początkowo rzeczywiście jest chaotycznie. Mamy
teoretycznie niespójne cząstki, urywki, które dopiero w połowie
łączą się w jedną całość. I wtedy zaczyna się właściwa
historia. Kończy się retrospekcja, więc łatwiej jest pojmować
dalszy bieg wydarzeń.
W
sumie na te ponad 500 stron składa się jakieś ponad 300 stron
rysunków. W sumie nie mamy dwóch stron samego tekstu. Wygląda to
podobnie jak w ,,Dzienniku Cwaniaczka’’, niemniej tamte podobały
mi się bardziej. Te swoim stylem przypominają bardziej grafiki z
,,Treasure hunter. Łowcy skarbów’’. Mamy karykaturalne twarze
postaci oraz dziwne potwory, które chyba miały straszyć, lecz
wyglądają bardziej śmiesznie niż strasznie. No i każda postać
męska ma przerośnięty nos. Takie wtrącenie.
W
tomie drugim widać, że autor skupił się przede wszystkim na
opisywaniu aktualnego biegu wydarzeń. Nie musiał też wprowadzać
nas ponownie w swój świat, więc dzieje się więcej. Sam tytuł -
,,Parada zombiaków’’ - jest nieprzypadkowy. Nasi bohaterzy
chodzą po cmentarzach, wpadają w pułapki i muszą się z nich
wydostać. Co interesujące – na końcu pierwszego tomu mamy
zdjęcia z aparatu Jacka, w drugim natomiast stronice z bestiariusza.
Wprawdzie nie tego Witolda Vargasa, ale też interesującego. Chociaż
uważam, że ciekawsze będzie zrobienie generatora wrzasku ze starej
pralki – tak, tego też nie zabrakło w tej książce.
(Grafiki pochodzą stąd)
Na
okładce widnieje informacja, że Netflix zrobił ekranizację.
Podobnie jak w przypadku Trinkets nie potrafię powiedzieć,
czy była to ekranizacja dobra, czy nie, jednak mogę stwierdzić, że
– jeśli jest po części tak zabawna jak książka – warto się
z nią zapoznać.
Za egzemplarze do recenzji dziękuję wydawnictwu Jaguar
Komentarze
Prześlij komentarz